„Quidquid latine dictum sit, altum videtur.”
Autor nieznany
Żółty korytarz jak z domu psychozy
mijają mnie niewyraźni ludzie w kaftanach
skuleni, zawistni, brzydcy i chorzy
przerysuję ich twarze i włożę w almanach.
Pierwsze schody, pierwsza moja przeszkoda
chwytam się śliskiej, wężowej poręczy
układam słowa, bo znam się na słowach
przestaję już słuchać, słuch mi się zmęczył.
Panteon bogów w wyciągniętych dresach
Los zepsuł kości i bawi się monetą
Król królów, sam Zeus pali „cudzesa”
„To czysty absurd” woła głośno żelbeton.
Hera na tronie warczy jak ten cerber,
sam gromowładny stulił przed nią uszy,
Tanatos jak dziecko bawi się ścierwem
śpiew Apollina lite mury kruszy.
Pierwsze piętro, zgubiłem się na amen
mam w dłoni piersiówkę i zaraz z niej pociągnę
Jestem zmęczony, chyba tu zostanę
Jestem słowoholikiem, to poważny problem.
Znowu widzę ludzi, istne maszkary,
Idźcie do lekarza, odwiedźcie dziś fryzjera
święcą mi po oczach zimne konary;
Wasze podpisy to moje słodkie trofea.
Sam Ukrzyżowany porzuca to wszystko w diabły
Ma dość tego świata, wcale mu się nie dziwię.
Trzy betlejemskie gwiazdy zabłysły i osłabły,
a Piłat myje ręce w niebieskiej oliwie.
Cesarscy z gwoździami gonią niewinnego,
dęby Jeruzalem krzyżowo rosną przez chwilę
prorocy po grzybkach wciąż bredzą i bredzą
fajerwerki wystrzeliły, nie wyszedł Dies Irea.
Drugie piętro, schody śliskie, zaraz połamię sobie gnaty
Byle szybko dostać się na twardą podłogę
patrzy na mnie tak morderczo jakiś dziwny dziobak dziobaty
i ma minę jakby rozmawiał z moim Bogiem.
Jak na trwogę, nie ma podłogi, jest zamarznięte jezioro
Przystaję na chwileczkę i wciągam tabakę
Widzę dwóch eleganckich kelnerów, przyklaskuję ich normom
i wyrzucam myśli niezwiązane z tematem.
Setka bogów walczy o kilkanaście krzeseł
chce tworzyć coraz to lepsze światy
Tysiące Władców Ognia wieczny ogień krzesze
Miliony wcieleń ma diabeł rogaty.
Miliardy galaktyk zginęło tak nagle
przez jedno nieopatrzne mrugnięcie oka
destrukcja jest piękna, jest białym żaglem
na statku kreacji, co sunie w obłokach.
Trzecie piętro, czuję dym
tak tęskniłem za znajomym zapachem
mokrym nosem, nosem psim
uzyskuję te miliony ciepłych zachęt.
Wilgoć oczu ze słodkiego wzruszenia
aż śmierć upuszcza swoją błyskawiczną kosę
dzisiaj Dzień Kobiet, złożę jej życzenia
I podzielę się swoim prywatnym chaosem.
Cisza wcale nie płynie bardzo cicho
Chrapliwy oddech przewierca membrany
a pośród setek muzyk, głośny chichot
sprawia, że czuję się dobrze żegnany.