Ledwo trzymam drzewce na ramieniu.
Brzęczy tłum, mamrocze niby pszczoła.
Echo mnie nazywa po imieniu.
Wieniec ściska zuchowatą głowę.
Podejrzewam, że nie laurowy.
Ostatecznie włażę na Gołgotę.
Nad nią cienie trzech aniołów wiszą,
Wylewając łzy. I czuję, po tym
W całej klasie zapanuje cisza...
Będzie gniewnie milczec nasza pani,
Niby Kajfasz. I umyją ręce
Przyjaciele i najlepsi fani.
Nikt nie myśli nawet o wyręce.
Jakże bezlitosne jest twe lico,
Ozdobiona kredą zła tablico!