na granicy mojego widzenia
pod pomarszczoną flanelą kołdry
była istotą przelotną
siedząc na skraju
gdzie oświetlenie było
po dorosłemu łagodne
wierciła się na krześle
a uda
skrzypiały na winylu
aż sutki twardniały
jak kamień
przemykający szept
budował napięcie
mogące rozprysnąć świat na kawałki
a ja
ocierałem się tak mocno
że mógłbym rozpalić ogień
rano czułem tylko
różowy ślad otarcia
delikatny jak nowa skóra
szkoda