ubrana w czerwony szlafrok
otwierasz drzwi bez pukania
i stada płonących zegarów
gasną pod dotykiem
te pierwsze na palcach
jeszcze przez otwarte oczy
przenoszę w miękkie przestrzenie
gwałtownie splątanych frontów
kiedy rosną podstawy
a czas kręci szalonego iwana
oślepiając seriami błyskawic
tylko gdzieś w środku
cisza i senność
z daleka słyszę ciche jęki wiatru