Piękniej niż na całym świecie;
Pod najbardziej zwykła rzeczą
Można było odkryć radość.
Spod uniesionej tkaniny
Niekiedy wybłyskiwała
Szybko, szybko jak koliber
Odkrywający swe gniazdko.
Serce było tylko jednym
Niepokojem uwielbiane.
Trzeba było tylko szukać,
Wszędzie go się wyszperało.
Wszystko to, co tworzy lasy,
Ostępy, groty, kaskady,
Obecne było w tych ścianach,
Także najdziksze głębiny.
Najdalsze przestrzenie świata
Przenikały do pokoju,
Sprawdzając obecność ciała
O kształtach słodkich i gorzkich.
Nawet niebiosa tam były
Ze swym skrytym zagrożeniem,
I słyszało się nad głową
Ostrzeżenia sfer niebieskich.
Lecz dlaczegóż nie powiedzieć
Nic o kobiecie milczenia,
Co sama będąc w pokoju
Nie chciała wiedzieć o tobie
I głos tajemniczo kryła
W głębinach swojej źrenicy?
Przecież ty wobec niej byłeś
Uległością i marzeniem. —
Każdy twój gest był ostrożny,
Jak gdybyś chodził po fali.
Lecz ona bała się ciebie
Bardziej niż nocnych potworów,
Bo ledwie podniosłeś oczy,
Unicestwiałeś spojrzeniem
Słodycz dnia zawartą w świetle.
I chociaż jej piękna głowa
Była tak blisko twej głowy,
Ona wypełniała przestrzeń
Między jej życiem i twoim
Lasami i parowami,
Nie mówiąc nawet o bagnach
Ani o piaskach ruchomych.
I życie twe wyciekało
Poprzez olbrzymie milczenie
Ze szklanki twojej do morza.
I właśnie wtedy ktoś przybył
Prosząc, aby pić mu dano.
Zastukał w ten stół, którego
Nikt tutaj wcześniej nie widział.
Wtedy kobieta, jak sługa,
Kornie podeszła do niego.
I była już prawie naga
Wtedy, kiedy usłyszano,
Jak koń zarżał pode drzwiami,
Jakby na burzę się miało.
Lecz ściany szczelne i głuche
Nie przepuszczały już świata,
A troje zamkniętych okien
Broniły dostępu światła.
A ty właśnie w tamtej chwili
Zniknąłeś z pamięci ludzi,
Zostawiając, jak ślad życia,
Tylko swój portret na ścianie.
Żywy, ciekawy wszystkiego,
Bardziej ludzki niż w naturze,
Lecz tak spękany, sczerniały,
Że ów dostrzegł na nim głowę,
A ktoś inny ledwie pejzaż.
Dyskutowali przed tobą,
A ty nie mogłeś się ruszyć
Uwięziony w malowidle.
Oddalili się nareszcie,
Zostawiając cię twej ramie,
I zabrali się do grania
Wymyślonymi kartami.
Nie było żołędzia, dzwonka,
Ani wina, ni czerwieni,
Bo to była gra miłości
W czasie, gdy już nas nie będzie.
I przez bezrękich partnerów
Zmuszony do cierpliwości
Pasjansa, byłeś bezradny
Wobec kobiet, wobec mężczyzn,
Byłeś, jakby cię nie było.
Byłeś jak ktoś powieszony,
Pozbawiony nawet śliny,
Jakby sam sznur cię przywiązał
Do bardzo okrutnej belki.
Wtedy, kiedy oni karty
Odkrywali i kolory,
Tylko twa rama wiedziała
O tym, że ty byłeś widzem.