w pąsach ku zagniewaniu w zmierzchu szarość gonił.
Ten dzień, który chmurą aureole burzył
i koturny, i maski zrzucał z twarzy ludzi.
Tak nagle obnażeni, w nagości tak skromni,
że zda się jak Łazarze z kamienia wykuci,
mchem jeszcze nie spowici, a gotowi smutki
na dzwonów serca ze swych piersi zgonić.
Drżał dzień, który chmurą aureole zdusił...
Wiatr tylko prześmiewczo drwił i licho kusił,
porywał z głów peruki, chcąc prawdy odsłonić,
w dniu tym, który nie śmiał uśmiechu obudzić
na komediowych maskach, udających ludzi.
I stali tak zdumieni, jak żałosny pomnik,
czekając kiedy wieczór jupitery zdusi.
Przyszedł zmierzch, a za nim nocy zbawcze smugi,
by masek kontur ostry przed oczami bronić,
by dzień, który nie chciał uśmiechu obudzić
na nowo dawną świetność aureolom zwrócił.