do tańca niosą nogi, kapela nie okrzepła.
pan Janek pije brudzia z księgową z dyplomami,
a Jacek się rozkleił nad barszczem z pierogami.
kierowca Rysio Ankę pod stołem trąca dłonią
- to nic, że nie kawaler. i tak mu oczka płoną.
nasz brygadzista Włodek dał w mordę Antoniemu,
bo kiedy dymi czacha jak nie przywalić?! czemu?!
pod stołem resztki schabu, na stole zimne nóżki,
a pani Zenia zrzędzi: przydałyby się kluski.
na scenie jakiś typek bryluje w karaoke.
a gość (ten pod krawatem) wysyczał: ale wiocha!
i fruną już brokaty wężykiem wokół stołów,
wodzirej wiedzie naród: na prawo, w lewo, w koło!
kotylion zwiądł u klapy i zwisa niczym tydzień.
znów jutro do roboty - dół, wzloty, tak jak w windzie.
i znów kierownik Staszek opieprzy panią Helę,
bo szybko znów zapomni, że tańczył z nią w niedzielę.
lecz dzisiaj jeszcze czule całuje przegub dłoni,
nie wskaże na tym balu stosownych miejsc w salonie.
wciąż płyną tony walca, na trzy kieliszki w górę,
by znowu gnać do tańca i śpiewać zgodnym chórem
ten walc i komplementy... nikt nie podpiera ściany.
i tylko Paweł trzeźwo skwitował: raut pijany.