imaginacji wczesnych śnień
na zimno z rozpuszczalną kawą
otwieram coraz starszy dzień
zamykam oczy, drążę skałę
nakładam serio czarny tusz
prostuję plecy obolałe
na szorstkie słowa gładki plusz
między naiwną blond pluszanką
a najwredniejszą z wrednych bab
wciąż lawiruję bez trzymanki
śmieszy i straszy małpi gaj
kiedy zamykam dzień na kłódę
zmywam zeschnięty kokon z rzęs
na nowo nastoletnią modłą
śmieszny liliowy wącham bez
jest dubeltowy, tłuste grona
omal nie kapią wprost na stół
ślinianki dziwią się, że słone
z dozą goryczki w lila - róż