Zacząć od lekkiego zarysu,
Na przemian: oddalających i przybliżających się
Szczytów dzikich wieżowców.
Szarości i czerwienie osnute
Białym dymem.
Gdzieniegdzie przebijająca się zieleń,
Mechanicznie sadzona - chemicznie nawożona,
Fizycznie nierzeczywista.
A na niebie czas zatrzymałby się
Aby żelazne samoloty
Zdążyły zając się
Ogniem sensacji i mediów.
Nie można pominąć
Ośrodków religijno-rozrywkowych owego obrazka.
Na wzór chwalebnego Absolutu
Powstająca wiara rości sobie prawo
Do umysłów ludzi.
Tłum wiernych pędzi do Kasyn Ryzyka i Sukcesu,
Zamawia kolejną kolejkę i czeka
Na zbawienie.
Nałogi mijając sklepowe wystawy
Grzecznie skłaniają głowę
W kierunku coraz zimniej i bladziej świecącego słońca.
Jednak najżarliwiej pozdrawiają nocą,
Kiedy już tylko gwiazdy mogą je dostrzec.
W lewym, dolnym rogu tańczy światłocień.
Widzisz?
Ile potu trzeba wylać,
Ile ołówków połamać,
Ile cierpliwości stracić,
Aby to dostrzec.
Jednego człowieka!
Który jak samotny dźwięk,
Po prostu nie pasuje tu i ówdzie.
Brzmiąc niszczy pozorną harmonię,
Podporządkowany i zepchnięty na kraniec płótna.