- Jeden, dwa…
W tę monotonię uciekła od nieokiełznanych myśli. Chciała wtopić się w cienie, albo stać się przeźroczystą, niewidzialną, może nawet bezcielesną…
Po kolejnym „dwa…” potknęła się. Spojrzała pod nogi – nie zauważyła żadnej przeszkody, więc mechanicznie kontynuowała: - Trzy… Kolejne potknięcie, właściwie odczucie jakby ktoś chwycił ją za kostkę. Ale nikogo nie było. Ze zdziwienia zgubiła rachubę i zaczęła rachowanie od początku: - Jeden, dwa… Tym razem omal nie upadła na ziemię. Zatrzymała się, rozejrzała wokół i krzyknęła:
- Co jest, do cholery?!
- Nie co, nie co! Zapytaj lepiej kto! I do diaska przestań liczyć! Nienormalna jesteś? Wariatka?! We łbach się tym babom przewraca!
Usiadła. Dokładnie tam gdzie stała - między którymś_tam a którymś_tam cieniem. Zaczęła dygotać. Poczuła zimno, którego wcześniej nie czuła. Rozryczała się nie wypowiedziawszy żadnego słowa. Siedziała na środku alei, pewna, że postradała zmysły, albo że prześladuje ją duch, zjawa, upiór…
- No i czego ryczysz, debilko?! Przecież to nic nadzwyczajnego. Przecież to ja – wizualizacja twojej idiotycznej chęci bycia niewidoczną. I jak ci się podobam? He he..! Piękność, no nie?!
Próbowała wodzić wzrokiem za głosem swojej wizualizacji, ale wysiłki spełzały na niczym. Głos dobiegał znad głowy, po chwili zza pobliskich krzaków, następnie wrzeszczał jej wprost do ucha: - Głupia! Wariatka! Fantastka!
Zaczęła uciekać. Chciała znowu znaleźć się w swoim pokoju, nie chciała słuchać, słyszeć, ani rozumieć. A zresztą jak miała rozumieć?! Gada z jakąś Wizualizacją! Naprawdę oszalała! Zapragnęła zamienić się w drzewo. Drzewa nie muszą słuchać, nie muszą odpowiadać, nie muszą uciekać, drżeć z zimna. Nie mają serc, które kołaczą ze strachu… Są takie spokojne…
Głos ucichł. Wróciło opanowanie, wrócił spokój. To dziwne – przecież licząc cienie nie była spokojna… Potem też ten strach..., a teraz wszystko odpłynęło, wszystko kołysało, usypiało… Księżyc jakby się przybliżył, niemal do policzka, niemal na wyciągnięcie ręki… Wyciągnęła ją, ale nie miała siły by go dotknąć, pochwycić… Nie mogła zacisnąć pięści..! Ale było jej to obojętne, nie czuła niczego poza miarowym kołysaniem i głębokim przekonaniem, że w jej nogach tkwi niezłomna siła - siła, która sprawia, że mocno stąpa po ziemi… - Stąpa?! Uświadomiła sobie, że tkwi w miejscu, że nie może zrobić kroku, że otaczają ją cienie… I że jest jej to absolutnie obojętne. I że nie musi niczego, absolutnie niczego wizualizować, aby się spełniło. I niczego nie liczy… I na nic nie liczy. I nic się nie liczy…
grudzień 2009