co we mnie siedzi od dzieciństwa
by zostać sławnym satyrykiem
i śmiać się, gdy wokoło świństwa,
draństwa, pozery i drapieżcy,
mody i sztampy, różne hucpy.
być satyrykiem moi mili!
ot! ma idea fix! ech, móc by
ładować z rana broń nabojem
zjadliwych kpinek, jęzor ostrzyć,
walnąć obuchem salwy śmiechu
i mieć w rękawie wice mocne!
prześmiewcą być i dręczycielem
smutnych notabli i bigotów,
turlać publikę po podłodze
pośród aplauzu i wiwatów.
na każdy zblazowany temat
roześmianego mieć dżokera
zamiast smutnego tuza. w garści
śmiech mieć zabójczy, gdy afera.
walnąć w nią z grubej rury hecą,
która powali na kolana
tych co się proszą o satyrę:
satyra, kpa, zwykłego drania.
perełki zębów wciąż podziwiać
na gębach rozśmieszanych gości
i móc nakazać się udławić
wyszydzonemu jego -ośćmi.
ech, satyrykiem być kąśliwym,
oklaski zbierać na stojąco,
potem się skłonić z miną błazna
na poły mądrą, na wpół drwiącą.
i jeszcze jedno mieć w naturze:
przymrużać oko, kiedy z sali
ktoś wyceluje we mnie śmiechem
- bez ostrzeżenia mi przywali.
zacisnąć zęby, trzymać fason
chociaż zaboli lub zapiecze.
tak to już bywa (całkiem serio!):
w dwie strony miecz satyry siecze.
luty 2009