Nałożyła chustę,
Związała nią losy
Pary białoustej.
Księżyc nie przyświecał -
Woala zbyt gęsta.
Światłem - co obiecał,
Światłem - rozkosz szczęsna.
Oczy odbijały
Blask białej czerwieni.
Chmury przemijały,
Księżyc wciąż się mienił.
Póki wiatr nie zawiał
Nie mogli go poznać.
Zwykł Król olch im mawiać,
Że czas da go doznać.
W końcu wicher przegnał
Srebrną nić pajęczą.
Krzykiem ją pożegnał,
Że Biali już klęczą,
Że gotowi stanąć
W blasku i szczerości,
Że godni mieć daną
Miłość w obfitości.
Światło inne padło
Na lica z wilgoci.
Splulchniło serc radło
Glebę ich dobroci.
Na zawsze ukryci
Gdzieś w złocie gwiazd nocnych,
Kocem z traw przykryci
Szukają dusz mocnych.
Miłość od tych biorią,
Którzy źle kochają,
Ulżeć chcą ich dolom,
Sami więcej mają.