rozpłakany nad ranem?
Skąd wiatr i jego skowyt
uderza w dur tonacji?
Łez tyle nie ma świat,
by zmierzyć się z tym deszczem.
W płucach oddechu brak,
a ja oddycham, oddycham jeszcze.
Skąd tyle słońca wziąć,
by suszyć deszcz jak pościel
na rozciągniętych sznurach?
Krople mkną po szybie.
Tchu tyle czerpać jak,
by wilgoć rozwiać nareszcie?
Zatrzymać smętny wiatr
i krzyknąć: Śmiechem, śmiechem jestem!
Śmiech krople czule pieści.
październik 2007