"...bracia kamraci pod chmurami..."
Tylu ich było, chłopie, tam..!
Nie nadążali lać barmani.
Do siebie pili raz po raz;
szkło migotało życiem w słońcu...
A tacy happy - toż to raj!
Kielicha wypić można w końcu.
Sami młodzieńcy - zmarszczek nul;
wyłącznie miłe, dobre słowa.
W dystrybutorze "Żywca" ful,
no i zagrycha superowa.
Pan konferansjer (równy gość)
rozdawał gifty - skrzydła nówki.
Kapela grała hit: "Mam dość";
na stole flakon księżycówki.
Widelcem w klina dzwoni ktoś,
"Za zdrowie Gości!!!"- toast wznosi
i w jednej chwili zgrzyta coś
- pewne pytanie aż się prosi.
Jak tu "za zdrowie" zalać pysk?
Tutaj do bólu wszyscy zdrowi!
Pić bez kozery? Pić, by żyć!
Inaczej, chłopie, nie ma mowy!
I nagle nudny stał się bal
- nie było o co kruszyć kopii.
Po mordzie tylko deszczyk lał,
a sielski nastrój mdlił okropnie.
Bo nawet znany ochlaj, dziad,
co zawsze nochal miał czerwony,
na gębie wprost anielsko zbladł.
Pod stół nie wyrżnął nawalony.
Marzenie się nabiło w łeb,
by tę tancbudę podrasować,
na stoły rzucić smalec, chleb,
znów nie mieć kasy, kombinować...
Chociaż kapeczkę bidnym być,
przed wiatrem w oczy się zasłaniać.
Znów na pohybel biedzie pić
i mieć nieziemskie wymagania.
maj 2007