Jak długo nie widzi się życia.
Urodziłeś się, o Miłości Sługo,
W tym, co ja momencie!
Usłyszałam miarowe serc bicia
I ciepło na duszy... wszędzie.
Maleńki Strażnyku Tęczy!
Tak marzłeś i się bałeś,
Gdy widziałeś, jak świat klęczy
przed złotym wołem. Drżałeś.
Gdy skinąłeś na mnie dłonią
Przybiegłam, jak do ogniska.
Kolory iskry ronią
I Tęcza tak nam bliska
Oplotła naszą krew
I w jedno tak ją ściska.
Otuliłeś mnie i rosłeś.
Tak mocno trzymałeś mą rękę.
A Tęcza...? Opiekę jej niosłeś,
Ona ci w zamian mękę.
Mój Wielki Strażniku Tęczy!
Twój skarb cię wyciągnął nad wodę
A bóle i dusza, co męczy
Już biegły by dać ci wszechzgodę.
Dziś tulisz mnie swoją słodyczą,
Osłaniasz przed złym wołu lśnieniem.
W objęciach już sny do mnie krzyczą
I łączą nas wspólnym brzemieniem.