nocą nachalnie duch egzystencjalizmu
przysiada się do mnie nieproszony, jak gość
co ni stąd ni zowąd na cudzych przyjęciach
zjawia się i kładzie mi kawę na ławę,
wyjaśniając bytu i nie bytu sedno,
trafiane ze swadą i dużą swobodą.
Jest mi wszystko jedno, bo nic nie rozumiem.
Neurony luzem siadły i strajkują
we włoskim proteście przeciw przeciążeniom,
lecz z czasem pojmować nareszcie zaczynam
ten dylemat księcia - „to be, or not to be.”
Bo alternatywy nikt w tej kwestii nie zna,
ja też nie. Milczę, bo reszta jest milczeniem.
Rachunek proszę wysłać za zaliczeniem
bez czelnika poczty pantoflowej.