między mamony srogim okiem,
w antraktach między ulotnością.
Stawiamy szybko krok za krokiem.
Wije się ścieżka, ginie w dali,
prowadzi jak niewidomego.
Po drodze słońce kwiaty chwali,
a człowiek prosi: Chroń od złego..!
Daty znacząco przyspieszyły;
obroty, wir, kołowrót zdarzeń.
Na oślep pędzą dni, godziny,
i nieuchwytne błyski marzeń.
Łowione w locie niecierpliwie,
by adoptować, przyhołubić...
W ślepej gonitwie mimochodem
bezcenny skarb się sam zagubił.
Do garnka trzeba by coś włożyć,
coś wdziać na siebie, kształcić dzieci,
bo rzeczywistość swym zwyczajem
w ucho złośliwie zgrzyta, skrzeczy...
Inny dźwięk cicho płynie z głębi
nierównym rytmem komorowym,
a gładki mięsień bez pardonu
zapala myśli kolorowe.
Pytanie dręczy - kiedy wreszcie
nastąpi czas, który rozdzieli
zwyczajny zagoniony mętlik
od snutych nocą, w snach, idei.
Może gdy siwe włosy bielą
ozdobią przygaszoną postać,
odkrycie zrodzi się - Eureka!
Że przecież droga całkiem prosta!
Bo czyż to trwanie nieustanne,
te walki, boje i potknięcia,
nie są istotą, celem, treścią
i niezbywalną życia częścią?
grudzień 2006