No dobra, przyznaję: fajnie usiąść po robocie w miękkim fotelu w salonie i cieszyć się chwilą relaksu przepijaną gorącą herbatą, albo tym, co kto lubi. A w dniu wolnym od pracy pójść na spacer z aparatem fotograficznym. Uchwycić dawno upatrzone motywy: bramę starej kamienicy i podłe podwórze, koniecznie tabliczkę obwieszczającą spadanie tynku (jakby ktoś patrzący na stare mury, nie widział, że rudera się sypie). Podwórko teraz wygląda lepiej, niż kiedyś. Już nie wylewa się z szaletu szambo i nie biegają w biały dzień szczury. A na środku stoi zaparkowane przyzwoite auto, a nie pogruchotany pikap sąsiada, który mimo ciągłego reperowania, nigdy nie był na chodzie. Za to fajnie było się w nim bawić w podróz w najciekawsze zakątki świata. Szkoda tylko, że za kierownicą zawsze siedziała Gośka, bo wrak należał do jej ojca i miała ten przywilej należny jej z urzędu. Nawet chłopakom nigdy tego miejsca nie ustępowała. Zresztą lubiła - już jako dziecko - wysoką pozycję społeczną i mówiła, że gdy dorośnie będzie wysokopartyjna. Bo lubi rządzić ludźmi. Ale czasy się zmieniły i nici...
Ale nici też z eskapady - deszcz i deszcz, no i plany wzięły w łeb. A miał być jeszcze las, a właściwie malownicza aleja wiodąca do niego, z obu stron wysadzona drzewami... Miał być jeszcze stary żydowski cmentarz i Starówka. Na koniec wzniesienia nad rzeką i rozległy widok na jej zakola i na panoramę miasta.
Pozostał fotel i telewizor, a w porywach internet - nowa zabawa w podróż po świecie.