słonecznego światła, jak stepowy
mroźny wicher będący zwiastunem
śnieżycy, i rozbija ponowy
gładź ostrymi kopytami w strzępy,
która jak grad biały wokół pryska,
gdy echem grzmi tętent stada tępy
a pęd więzi rżenie w końskich pyskach.
rozwianych grzyw sztandary falują,
chrapy rozdęte zwietrzyły zapach
ciągnący od boru, i czują woń
zagrożeń, zew wilczych watah, które
podchodzą zbyt blisko, dumny ogier
przewodnik ustawia tabun w okrąg
w środek klacze, źrebięta obok nich;
trwała bariera z pęcin i zadów.
kiedy niebezpieczeństwo przeminie
poprzez leśne dukty i polany
gnać będzie z wiatrem dzikie szaleństwo -
dar przyrodzie kiedyś odebrany,
tarpany. ostatnie wolne konie.