nadmorskiego wysokiego klifu
sięgam wzrokiem po horyzont
własnych wspomnień
tak dawno mnie tu nie było
beztroska kraina dzieciństwa
zapadła się we mnie
jak schodki prowadzące
na brzeg morza
zamykam oczy
pozwalam aby wiatr
rozwiał przykre myśli
jak rozwiewa mi włosy
z każdym oddechem
wypełnionym zapachem morskiej bryzy
powracam do korzeni
jestem dwuipółletnim dzieckiem
z trudem ale i entuzjazmem wspinającym się
po drewnianych schodkach
pomiędzy nimi prawdziwe przepaści
czuję tamten niepokój lecz także ekscytację
odkrywania nowego lądu
wyrywam się z rąk rodziców
staję na szczycie bezpiecznego podestu
unoszę wzrok skupiony wcześniej
na zrobieniu właściwego kroku
i... widok niezmierzonej wody
zapiera mi dech w piersiach
magiczna chwila wryje się we mnie na wieczność
ucząc zdziwienia
miłości
do drzew z których każde jest inne
jak ludzie
do morza jak żywej istoty
do oddechu fal
mających swoje przypływy i odpływy
do zachodów słońca
malujących się szczęściem w oczach
odbijających kreację największego artysty
do burzowych chmur
które nieraz goniły mnie po plaży
jak niesforny psiak swojego pana
do dziko rosnących krzaków
czerwonej porzeczki
których soczystością tak lubiłam wypełniać usta
w niekończących się węrówkach
w nieznane
to tu spotykało mnie to
co w życiu najważniejsze
odkrycie
własnego człowieczeństwa
i kruchości w obliczu wszechświata
pierwszego prawdziwego lęku
gdy ojciec popłynął daleko w morze
za plażową piłką w paski
znoszoną przez wiatr
odkrycie
własnej kobiecości
pierwszej miłości
przypływy i odpływy
odchodzące morze przywołuje
obrazy trudnych przeżyć
zdrady najbliższych
zranienia
osamotnienia
poczucia bezsilności
na pustej plaży odcięte wodorosty
martwe ryby
okaleczone kawałki drzew
rozbite szkła
ale i wyjątkowo piękne muszle
niezwykłe w kształtach kamyki
gdzieniegdzie bursztyny
stoję u szczytu schodów
morze przypływa
tak dawno mnie tu nie było