kiedy spowił je płaszcz nocy - przyszedł do mnie - ON! - Hypnos.
Z wolna przede mną stanął, z podziwem patrzył w me oczy.
Przeklęty strach zawładnął mym ciałem!
Lecz w oczach jego była troska.
Wyciągnął rękę, powiedział "Pójdź ze mną".
Nie mogłem zaprotestować. Ma ręką powędrowała do niego.
BUM!
Miasto.
Ulica.
Skrzyżowanie
Chodnik.
I On! - M.
Ma jakiś problem... Jego serce krzyczy.
Przechodzi na drugą stronę.
Idzie...
Idzie...
Jesteśmy w parku. Zieleń. Słońce. Ludzie. Ławka.
Siadamy. I wówczas...
Głowa przy głowie.
Ręka przy ręce.
Noga przy nodze.
Boska jego dłoń me ciało obejmuje!
Nie ważni ludzie, nie ważny świat!
CHWILO TRWAJ!!!
I słońce gaśnie, zieleń czernieje i ludzi nie ma.
To znowu Ty, to Ty Hypnosie!
I widzę Twój uśmiech, i słyszę Twe słowa
Echem toczące się: "Już czas.".
Otwieram oczy. I pustkę widzę. Ogrom nicości.
I... łzę na policzku.
Zostałem sam - ja i ma łza.
Łza szczęścia.
Łza... rzeczywistości.