ze swoją spokojną pewnością
pachnącą uczuciem dosytu
bezpieczeństwem
bogatą w słoneczne światło
zadomowione we mnie
po długich letnich dniach
kiedy wszystko zdawało się możliwe
owoce rwałam prosto z drzew
a spiżarnia zapełniała się przetworami
jedyna pora kiedy można było
zjeść ciastko i mieć ciastko
noce były jeszcze zbyt krótkie
na niepokoje
a serca rozgrzane otuchą
trzymały w sobie żar lata
łagodnie szykowały się
na zimowe umieranie
z wiosną jest inaczej
zagrzeje fałszywą nadzieją
zmrozi przebiśniegi
nieśmiało otwierające się
na słońce
rozkruszy kawałek lodu
na rzece
by wciągnąć pod wodę
ogłupiałych pierwszą radością
nie lubię topienia marzanny