Zalany skalpel co w spodnie sika
Wywaliła nukę wywaliła giczę
Zaprosiła na skuna i nożyce
Stała pod płotem i nic nie wskazywało
Że będzie ja dmuchać rząd i grzało
Się słonce z browarem nagrzanym
Chlały pod barem dwie panny zorane
Cudownie to wszystko się pięknie zaczyna
Widzisz tam z daleka swego ojca psiego syna
Nie poznajesz łajki wyparł się twojej matki, ciebie
Teraz alimenty i pogrzeb-baj siebie
Za co, pewnie, może mnie zapytasz, ja nie wiem
Spisuje tylko to co widzę, nie wciskam się w niczyje życie
Chcesz to wszystko ogarnąć, mnie to całkiem rozwala
Chcę wciąż funkcjonować w off kulturze lala
Zapytasz mnie ponownie jak żyjesz, jak leci
Mnie nic nie obchodzi ja nie mam na dzieci
Tak jak wiele rodzin w naszym polskim kraju
Kręcę, lawiruję, pakuję w klatę baju baju
Poezję zamieniłem na grafo manię śmieci
Nie pytaj mnie kochanie dalej jak leci
Proza życia codziennie mnie dopada
Nie mam nawet czasu na gadu gadu gadać
I krzaki, to wszystko-leczę się z depresji
Moja kobieta także się leczy, ale z anoreksji
Dziwię się ciągle jakie piękne jest życie
Czego chcesz? Przecież funkcjonujesz w tym dobrobycie
Hipermarkety Terror Global w każdym rogu Nuka
Wyciągasz z tego coś dla siebie taka nasza jest nauka
Ulica bowiem jest naszym profesorem
Na tej uczelni staję się takim samozwańcem, psychicznym znachorem
Chorągiewką na wietrze przemocy
Byle nie umoczyć i zasępić w pracy
Ciągle jeszcze żyję, ciągle funkcjonuję
Zapisałem się na tai czi byle nie być ciulem.