Otwieram...
O Boże...!
Znowu ta czarna dama.
W zwiewną,gotycką suknię
i szary gorset ubrana.
Z bladych jej sennych oczu,
smutek dziwny spoziera.
Aurę żalu roztacza,
z wiary i sił mnie odziera.
Chwilę jej zajmie wizyta
w umysłu mego salonach.
Lecz czasem prawie umieram,
w jej chłodnych,bladych ramionach.
Odchodzi...
Zostawia mnie,samą i pustą.
Jeszcze na dowidzenia...
otula mnie lęku chustą.
Później...
Druga przychodzi,wieczna optymistka.
Jej srebrno-złota suknia,
światłem słońca błyska.
Spojrzenie migdałowe,
skrzy się mocą i wiarą.
Zrywa chustę demona,
ciepłem otula mnie całą.
Przysiada trochę na sofie,
w pokoju gdzie jeszcze przed chwilą,
siedziała jej siostra ciemność.
I karmi mnie swoją siłą.
Nie odchodź...
Proszę uparcie...
Tak pięknie jest i normalnie.
Lecz ona od stołu wstaje.
Do wyjścia znowu się garnie.
Z szalem złotym zostawia,
wiarę, siłę,nadzieję.
I mimo małego żalu,
znowu naprawdę się śmieję.