słabo grzeje łąki.
Rzucam zmrużonym okiem
z brzęczącej skarbonki.
Patrzę na łachy trawy
wyniszczonej zimą,
kamieniami przykryte
i błotnistą śliną.
Drzewa cieniem spowite,
straszą konarami.
Czekają na żar z nieba,
który je omami.
Wszystko wokół w wyblakłych,
szarościach się pławi.
I mam żal do wiosny,
że się ze mną bawi.
Wtem...
Blask kolorów przyćmił,
moje senne oczy.
Gdy On- bażant spokojnie
na mój zakręt wkroczył.
Drepcze dumnie, spoziera,
wcale się nie boi.
Bo to przecież lordowi,
z łąki nie przystoi.
Barwy jego szaty,
jak z bajki wyrwane.
Tęczy rosą namokłe,
błyskami nagrzane.
Hipnotycznym wzrokiem,
spogląda zza szyby,
a ja mam wrażenie,
że to jest na niby.
Jeszcze te kolory,
dech zapierające.
Od brudu wiosennego,
całkiem odstające.
Wtedy w głowie mi dźwięczy,
myśl niesamowita,
że to bażant nie jest,
lecz jakiś kosmita.
Przybrał postać kuraka,
bo łatwiej tak było,
żeby jego bytności,
NATO nie wykryło.
Teraz stąpa po trawie
i udaje Greka.
A na końcu wszechświata,
jego świta czeka.
Inny wymiar dla niego,
nie jest niczym nowym.
Kiedy jest się kosmitą,
zgoła zawodowym.