budzik nastawiony,
start do kieratu,
znowu zapewniony.
Pięć godzin wciskania się
w miękką poduchę,
nawet komar nie budzi,
co brzęczy za uchem.
Zamykam oczy
z nadzieją,że rano.
Nie będzie mnie boleć,
obite kolano.
Budzę się i wstaję,
wprost na równe nogi,
bo przecież za jasno ,
mój ty Boże drogi.
Myśli rozbiegane
jak u wariatki,
znowu trzeba dzwonić
do Irka lub Władki.
Urlop na telefon,
trzeci już wybrany
a dopiero piętnasty
kwietnia dzisiaj mamy.
Jeszcze trzeba zmyślać,
bzdurę należycie,
żeby wszystko grało
w miarę przyzwoicie.
I motam się w nieładzie,
jak ryba bez wody,
ciśnienie zwyżkuje,
znowu widzę schody.
Pracownik tymczasowy,
filtrują przez lupę.
Jak się nie wykarzesz,
wtedy kopa w dupę.