to wiem, że i tak na niewiele to zda się,
bo przecież nie cofnę czasu, do dnia tamtego,
kiedy na dobre wprowadziłeś do mojego życia zbyt wiele złego.
Będąc małym dzieckiem nic nie rozumiałam,
byłam ślepa lub głucha, lub po prostu za mała.
Nigdy nie brałeś i dotąd nie wziąłeś,
odpowiedzialności za to, co się z nami dzieje.
Nie obwiniasz się, choć powinieneś,
spać w nocy wiedząc, że nieczyste masz sumienie.
Umrzeć by zbudzić się i wszystko naprawić,
jeszcze raz jak człowiek wszystkiemu czoła stawić
i dostrzec może to, co w rodzinie najcenniejsze,
że panuje spokój, miłość, serce za serce.
Ja spokoju nigdy nie odczuwałam,
przez tyle lat tylko jedną stronę znałam.
Przeczekać najgorsze, jutro będzie lepiej,
powtarzałam to ciągle śniąc o złotym niebie,
o tym jak aniołki dobrze tam mają,
że nad przyszłością swoją się już nie umartwiają.
Kolorowo im zawsze, czy lato czy zima,
poznać tam chciałam co znaczy rodzina.
Bo ze strony matki ciepła mi nie brakowało,
tylko zawsze jakoś od Ciebie, wiecznie było za mało.
Teraz gdy się trochę pozmieniało
i jest Ciebie więcej, niż wtedy gdy było za mało,
mam mętlik w głowie i myśli splątane,
a serce pół radością, pół goryczą zalane.