leżeliśmy objęci spojrzeniem
ocznymi iskrami rozjaśniłeś ciemność
trzepotaniem rzęs zmąciłeś ciszę
dłonią zebrałeś pot ze skroni
czułością okrywając zmęczenie
zachłannością wyrwałeś ze mnie wstyd
zamieniając go w pragnienie
pocałunkiem zerwałeś spokojne motyle
spoczywające na dnie cielesności
bezkresem pieszczot muskałeś ciało
naznaczając drogę ku spełnieniu
ustami wytyczyłeś swoje terytorium
dozując kolejne porcje rozkoszy
opuszkami palców czerpałeś energię
powodując ciała zaniepokojenie
we wspólnym zjednoczeniu
falowaliśmy po niebie uniesień
księżyc jak paparazzi patrzył
zapamiętując twoją twarz rozanieloną
opadły dwa ciała zmęczone
zjednoczoną ekstazą związane
osnute zapachem kwitnącego bzu
spowite w sennej pieczęci rozkoszy