zakrytą grubą chustą.co jakies 20 metrów stawał tyłem do dmącego wiatru i opierał się plecami o drzewo, ciężki oddech,mroźne powietrze i przemoczone nogi owinięte w jakieś szmaty..dom do którego miał dotrzeć był już na widoku.. znajdował się dobre 5 kilometrów od niego.. przy tych warunkach i zmęczeniu mógł zaraz upaść z braku sił i pogrążyć się w minusowej temperaturze.
dom na widoku,a za plecami już nie słyszał krzyków i gromady ludzi podążających za nim.
Obudził się na saniach ciągniętych przez psy..otworzył szerzej oczy i zobaczył że jest już na podjeździe do domu letniskowego
-Bogdan miałeś pieprzone szczęście,gdybym nie wyglądał za zwierzyną zamieniłbyś się w sopel
Ci tubylcy są popierdoleni człowieku,zabrali mnie do wioski i kazali rąbać drewno całe dnie za miskę kaszy..miałem trzech strażników nad sobą i cały czas podpierali się włóczniami
-wiem coś o tym..dziesięc lat temu też im uciekłem..postawiłem sobie tą chatę
Dobrze ze ukradłem im łuk i strzały to mogłem przeżyć, jak widzisz mam tu swoje królestwo
A te dzikusy boja się teraz nawet mojego dymu z komina.
-Marek-w zamyśleniu powiedział Bogdan-ja tam wrócę i zrobię im Sajgon-nieruchomy wzrok miał wpatrzony w palące się drewno w kominku
Wrócimy,razem.