przechodząc krętymi ścieżkami milczenia
w znoszonych butach codziennych utarczek
marznących poetów ogrzewasz w noc głuchą
Pełnymi ustami dławisz cień księżyca
bursztyn milczący na mieliźnie tonie
piaszczyste konary dryfują wolnością
zamszowych portretów obraz zanika
Igliwiem ostrym strzała zakończona
cięciwę naciągam miłością uszytą
strzelam w obłoki chmurek nadąsanych
słoneczną sylwetkę nieboskłonom tworząc
Srebrne gwiazdy płoną rumieńcami
górskich przełęczy natury odkrytej
wezbranych potoków cierpienie wylewa
ulgę polanom pożółkłym przynosząc