jak martenowski piec
po fajerancie zostało
jeszcze w nogach trochę ciepła
chyba bardziej od zdobycznych bamboszy
czuł jak szybko upływa mu życie
i stał i patrzył na to
nie chciało mu się nawet ruszyć
bez końca wykonywał rutynowe czynności
jedną za drugą
próbował smaku ale nie mógł
dotrzeć do sedna
nieważne skąd patrzył
widział tylko czerwone światło
w tunelu jej krocza
żagle jego okrętu zwisały bezwładnie
choć wiatr bez przerwy zmieniał kierunek
płynął w stronę ławicy wstydu
nie bacząc na konsekwencje
został
nie wiedząc czy zdoła przeżyć
całe życie
na razie tylko do piątku