wciąż przed osłonami
uderzam rozproszeniem w powietrze
Czekam na drżące okno
półnagie w przejrzystych zasłonach
poruszane dotykiem otwiera swe ramiona
W ciszy uśpionych przedmiotów
stoi wpatrzona odlegle
sięga wzrokiem mieniącym
rozlanej słońcem polany
Chwytam za jej włosy
rozwiązujące się wstęgą sprężyste
smakuję ogrodu życia
w ułożeniu złotych pierścieni
Bezkształtne pocałunki
wędrują po niebieskich sklepieniach
Nie ucichnie krwawy strzał
smukłe ramiona okiennic
łamią się pod zatrzaskiem
Znika zamknięte serce
uderzam rozproszeniem w powietrze
Czasem obojętnym
przeczeszę wdzięczne drzewa
dojrzę miejsca zachwytu i wzniesień
by ususzony powrócić
w topione złotem jej ciepło