Długo wyczekiwany, po upalnym dniu,
chłodny wieczór.
Z całym swym urokiem i tajemniczością.
Coraz bardziej mroczny i pociągający,
dawał ukojenie i zachwycał.
I wiał mocny wiatr,
zimnym powietrzem uderzał w policzki,
targał moje włosy.
Dał poczuć mi wolność
i… samotność.
I widziałam błyskawice
na trzech czwartych nieba.
A w sercu nie odczułam strachu
przed burzą.
Zachwycona każdym rozbłyskiem
i pęknięciem nieba,
chciałam tylko patrzeć.
I świecił Księżyc
na kawałku nieba, który mu pozostał.
Ukazywał swój blask,
nie obawiał się burzowych chmur,
bo jego pełnia chciała grać
główną rolę.
I moje niebo przeciął
lecący nisko samolot.
Chciał ominąć zbliżającą się burzę,
wybierając tę trasę.
I zadrżało mi serce,
zachwycone nieziemskim widokiem.
Chciało napawać się tym ideałem piękna,
ale odczuło brak.
I czego zabrakło?
Gwiazd? Tak, chyba gwiazd!
Więc domalowałam całe konstelacje
pędzlem wyobraźni, paletą marzeń,
a brak był jeszcze większy,
Bo zabrakło mi Ciebie,
Twojego ciepłego oddechu na moim policzku,
Twoich palców wplątanych w moje włosy,
Czułego szeptu: „popatrz…”
Bo zabrakło Twojego silnego ramienia
I mojej głowy na nim,
Twojej bliskości i objęcia w talii.
Nie było tego miliona gwiazd
w Twoich oczach
i tej pewności w głosie,
przy słowach „To był Boeing 737.”
Bo zabrakło zaangażowania
i tego, że chcesz mi tak dużo pokazać,
a czasu ciągle tak niewiele
i tak szybko płynie.
I zabrakło delikatnego muśnięcia warg
i tańca w deszczu.
Bo nie było deszczu
i nie nadeszła burza.
Nie było nas.
I nastała ciemna noc,
A w sercu pozostał
Niedokończony Wątek.