Pani matka idzie przodem, zamiatając spódnicami swojej ciężkiej sukni świeżo umytą podłogę. Za nią niezdarnie postępuje służka Amy, niosąc na popitkę cienkie piwo - ważone specjalnie według zaleceń papy.
Stoję niecierpliwie przed wejściem do komnaty gościnnej, gdzie zapadają najważniejsze w moim życiu decyzje. Czekam na sygnał, nerwowo gniotąc sprowadzone z Calais wstążki zdobiące bielutką krynolinową suknię.
Mam zaledwie trzynaście lat, a to już moje drugie zaręczyny. Wolałabym raczej zostać panną i zanosić modlitwy do Pana Naszego, albo być jak dziewica orleańska, o której nie wolno mi wspominać w obecności pani matki, gdyż to jej przodek, książę Berdorfu wydał nakaz spalenia Joanny d' Arc.
Za trzy dni będę mężatką, choć Greyowie wciąż nie powetowali straty mojej ręki, którą przed dwu laty rodziciele obiecali wątłemu dziedzicowi z majątku Bradgate.
Ale jak mówi papa, Anglia na powrót wróciła na łono starego kościoła i trzeba nam być teraz przykładnymi katolikami. Dlatego mam poślubić starszego o cztery lata hrabiego z Norfolku.
Krzątam się jak ciekawskie dziecko, zaglądając przez dziurkę od klucza do Sali w której przyszły małżonek i jego mać przyjmowani są przez moich rodziców.
Piastunka daje mi kuksańca w bok.
-Obyś w noc poślubną nie była taka niecierpliwa Lady Elżbieto - I zaśmiewa się z niezrozumiałych dla mnie przyczyn.
Po chwili słyszę tubalny głos papy, nakazujący otworzyć wielkie, dwuskrzydłowe drzwi, prowadzące do najpiękniejszej z naszych komnat, zdobionej drogimi tapiseriami.
Odskakuję w tył, potulnie składając ręce na łonie.
Zgodnie z instrukcjami piastuni pozuję na wzór niewinności i ujmującego obejścia, zakrywając firaną długich rzęs błękit swoich oczu.
Kobieta popycha mnie ku wielkiej sali, a ja mam nadzieje, że młody hrabia okaże się przystojnym i godnym mnie mężczyzną.
Przestępuje próg, a on zjawia się przy mnie przemierzając w trzech susach pomieszczenie.
- Elżbieto Rivers – rzecze, całując mnie w policzek, a ja płonie się niezręcznie . – Niezmiernie się cieszę, że nasze rody połączą wreszcie swe majątki.
Spoglądam bystro w jego pewną siebie, przystojną twarz, na której nie rysuje się nawet cienień namiętności. Podczas gdy on ciągnie swą przemowę.
-Po ślubie niezwłocznie wyruszymy do Whitehall, na służbę jej królewskiej wysokości Mari I, tuszę, iż przed kolejną zimą obdarzysz mnie synem i dziedzicem, który z czasem odziedziczy jedną trzecią Norfolku, a po śmierci mojego bezdzietnego brata kilkadziesiąt tysięcy hektarów w Sussex, stając się jednym z najbardziej zamożnych i wpływowych ludzi w Anglii. – Kończy tyradę, niwecząc moje romantyczne nadzieje.
Drżę ze strachu na myśl o swojej przyszłości. Nie zerkam jednak w stronę pani matki, choć czuję na sobie jej palące spojrzenie. Zamiast tego, prostuje się na całą swoją wysokość i odpowiadam:
-W istocie mój panie.