w ciszy nic nie dziania się dni przemijają
by raptem upływem czasu zakołatać
zadziwieniem szeroko otwartych oczu,
że już nadeszła pora stałej wylinki.
zrzucam bez żalu starą, mocno zużytą
poprzednią osobowość, jak to kabotyn
wciąż przejęty miękkością nowej powłoki.
szybko twardnieje w pancerz cynizmu szklisty,
uodporniony przeciw sentymentalnym
i naiwnym marzeniom, bo życie – brutal,
wszystkich zbyt uczuciowych lubi wbić w glebę.
powtarzając jak mantrę; nie bądźże głupcem –
nie możesz się odsłonić – pożrą cię żywcem,
jestem jak rak pustelnik; ukryty odwłok,
na zewnątrz wystawione jedynie szczypce.
25.07.08.