własnych potrzeb
idę nad rzekę moich myśli
puszczam wodzę
i płynę
od czasu do czasu natłok sprawia
że nic nie dociera do głosu sumienia
rozwala się budowla
zbudowana przez własne ego
podziwiana i doceniana
przez innych
staje się monumentem
skamieniałym bez odczuć
na zewnętrzne spojrzenia i głosy
głowa w chmurach i ludzie pod nogami się plączą
czemu się plączą i czego chcą ode mnie
czego chcą od siebie nie wiedzą
za dużo wyborów i za dużo myśli
żeby odnaleźć szczyt i piaskownice swojej duszy
za poważni ludzie na to co się dzieje
będą zmieniali dżinsy na kanty, adidasy na pantofle
bo wiek wymaga ogłady i ogólnej prezencji
a jak to jest że potem w duchu myślą że to głupie
wyzywają samych siebie do lustra
gorycz w butach, wstyd w paczce szlugów
niezrozumienie w uszach,niepewność w szafie
wszystkie gady w szufladzie
to wiersze ich gryzą własne
nie lustrzane odbicie na kartce siebie
dzień za dniem tusz plami palce
na gębie dłonie odciśnięte
od zwykłego zamartwiania się