Trudne chwile jak bliźniaki podwójnie rano w łóżku widzę
Brak mi słów, odchodzę na urwisko swych możliwości
Krew pulsuje, głowa pęka u kresu wytrzymałości
Brudne dźwięki, struny mam ponaciągane
Kolor męki? paleta leży, rozlany atrament
Skok do wnęki? zamurowana. stój i patrz!
Pozostałeś sam na drodze pełnej żelaznych bram
Gdzie jest klucz? na niebie, wystarczy się przyjrzeć
Niedowidzę już, na oczach mam krwawą bliznę
Niby żyję, a jednak błądzę jak umarły
Coś tam bije, odpuszczam, nie będę walczył
Znów pod krzyżem, a było kiedyś inaczej?
Krew w zeszycie, na płycie kurz, dom pusty płacze
Wkładam wytrych, wpuszczę tam trochę słońca
Nie potrafię odejść, na planszy mam jeszcze gońca
A więc gonię, szukam, szperam po szufladach
Mała kartka, list, a w nim słowa którymi władam
Czytam ją, sam, to co napisałem
Czas zacząć nowy rozdział i spalić testament
"O" pochyłe, "A" trochę niewyraźne
Uczę się alfabetu, pobudzam nim wyobraźnię
Coraz równiej, choć wciąż gdzieś widzę błędy
To nie ważne, on mówi jak iść, gdzie i którędy
Tu i teraz składam mu swój hołd ludzki
Drogi alfabecie, Ty mój przyjaciel, będę Ci służył!