Gdzieś tam - rozbita fala o brzeg,
Nie ma przyjaciela - ale czyjego?
Omamy bez racji, czy szczera odpowiedz świadomości,
Ciche stukanie fali o brzeg,
Dlaczego nie krzyczysz?
To był Twój przyjaciel,
Był czy nie? Nie wiesz tego sama,
To jakieś dziwne. Czyż nie?
Może wtedy nienawidziłaś samej siebie,
Może ja byłem, wtedy kumulacją Twojej nienawiści,
Której prawdziwość okazywana do mnie i samej siebie widziałaś,
Patrząc na mnie i w lustro wzbudzałaś swoją nienawiść,
Lepsze to co chce się słyszeć,
Tak. To normalne - taka już uroda człowieka,
Słowa leczą ale też zabijają,
Milczenie niszczy, o ile jest milczeniem,
Raniąc i kalecząc bezlitośnie zmieniając człowieka,
Na ile stać Cię, by mówić prawdę?
Nie, nie o to mi chodzi byś mówiła, a rozumiała,
Rozumiała to co czułem i kiedy to czuję,
Nie dziwi mnie, to że jest inaczej,
Dlaczego miałoby mnie to dziwić?
Dlaczego mam Ci wierzyć?
Dlatego, że jesteś?
Byłoby to perfekcyjnie idiotyczne,
Wręcz naiwnie "alkomatycznie" przeżytym doświadczeniem,
Widzianym i zakodowanym obrazem,
Wiara, to coś co jest nienamacalne,
Więc jak można wierzyć jak widziano coś innego,
Jak widzi się coś innego,
Można bawić się cały czas,
Ale co w tedy jak ktoś nie chce się już bawić?
Wtedy to - koniec zabawy.