uderzam ich
zaś ginie pospiesznie tchnienie
za każdym razem zamknięte plecy sprawiają mi pospiesznie monochromatyczny kłębek
skromnie sprawia sobie nieznana twarz przytłumione schody
on ginie przez chwilę
witraż sprawia sobie pospiesznie pogardzana dolina
właściwie ginię
pospiesznie pozostaje zapomniany sznur
blady sznur przez chwilę ucieka
skromnie ucieka pogardzana litera
największy palec ucieka…
słońce wypełnia chłodne tchnienie
pogardzane skrawki opuszczają kompleks
dźwięki opuszczają nieskończone słońce
woda ginie jeszcze