litości oddechem zaparty jak kamień
podciąłem fundament z wisielczym uśmiechem
jak strzechę ogniami wytapiam tatuaż
zauważ że broda obrasta już grzechem
pośpiechem nazywam szatańskie wersety
kastety policzkom znamiona wyryły
a żyły nie toczą już czerwonej farby
pogardy dostatek pociągnę za sobą
ze szkodą dla sensu odejdę nad ranem
aeroplanem wygodnym do jarzma nicości