szeptem dla siebie milczeniem
usta które wino spijać miały
tylko mgłą pejzażem oniemiałym
z wyboru palcami w drogowskazy
oczy poniosły gdzie światło brodzi
prosząc o uśmiech czy podanie dłoni
ziemia uciekła spod kopyt rozpędzonych koni
myśli przymarzły do skroni
sny zapomniałem rozhuśtane w niebie
podzielę chleb okruchy zbiorę
zmęczonym ptakom gdy będą w potrzebie