po grubym asfalcie jak niegdyś
ze sznurem pomiędzy palcami
do lasu ciągnęły przybłędy
poranne już lica płonęły
karmiły wrzosowe przystanki
grzywami drapieżnych arcusów
odrosły od ziemi pokrywy ze szkła
poranne już gniazda wietrzeją
tych czarnych pajęczych serc
gdzie nicią kreśliłaś ofiary
a w sieci miotał mną dreszcz