garść ziemi z brudnego podwórza
jacyś ludzie tak smętnie zawodzą
idąc za mną, choć wznoszą się wzgórza
czy wykrzyczę im słowa pociechy
gdy przybędzie popiołu i rozstań
kto ocali mój orszak kaleki
wśród ochłapów zakurzonych doznań
czy zbroczony w beztroskiej potędze
małpich figli i wrzeszczących chórów
zdołam rozbić, skleconą naprędce
szczelną gardę bezwietrznych pozorów
idąc na dno nie prosić o łaskę
w koło widząc znajome otchłanie
przywdziać starą, wyświechtaną maskę
odpowiedzieć na czyjeś wołanie