by kochać je potajemnie i się przez nie przedzierać
skrzydłami wyobraźni muskać te ścieżki ciemne
ściśniętymi ustami szeptać słowa tajemne
niełatwo w to uwierzyć, ocucić to omdlenie
serią płytkich oddechów ożywić nieistnienie
swej nieistotnej prawdy nietrwałej, zagubionej
powszechnej jak tandeta, drżącej jak świecy płomień
poukładany w stosie zdradziłem swe intencje
gdy spałem snem niewinnym ukryty za zwycięstwem
posłuszny już swym myślom i z czynem w twardej dłoni
lecz byłem wciąż zmęczony musiałem gdzieś się schronić
za witraż woli świata z tą nonszalancja rzewną
w stu konne uniesienie złotym szpalerem biegnąc
w skośne , rzęsiste deszcze jak harfy nieskończone
ktoś dostrzegł że się spalam. przyszedł, ugasił płomień