u stóp dyszy natchnienie
podąża po przestworzach
by chwilą upaść, cieniem
w wir obiecanej skargi
zmęczonych życiem drani
nie każdy sięga nieba
które błękitem mami
zmęczenie to rzecz zwykła
pod niebem jakże pięknym
gdzie bieda bywa darem
a nadmiar marzeń piętnem
i łzy które nie znaczą
bruzd na mapach twarzy
cicho ściekają z okien
nikt ich nie zauważy