to lustro w świecę zapatrzone
łykam jak chleb kolejne kłamstwo
dogasam ogniem wodą płonę
strzelam do słońca i księżyca
nie tracąc przy tym krwi i potu
umarłą trawę dłoń ma wita
jak ptak podrywam się do lotu
jak żebrak błagam o jałmużnę
porastam mchem milczące płoty
zmierzch mi podkłada sny przeróżne
a świt wymyśla od hołoty
zaczynam życie od początku
przyczynom błahym daję prawa
sensu mych dróg i grunt bezdrożom
gdzie pył kamienie krzyk i wrzawa