Nieobecny wzrok.
Nadchodzą.
Kroki odbijają się echem.
Nie pukają. Uciekam przed światłem.
Bezbożne te stworzenia
rozdzierają dobre myśli i nadzieje,
trzymające przy życiu.
Wytarte dłonie, zakasane rękawy.
Zadanie zakończone.
Lecz ja nie atakuję.
Stal rani przykute dłonie.
Krwawię. Poddaje się.
Leżę po cichutku oddychając,
nie mogą mnie usłyszeć.
To tylko woda na policzku,
która zaraz wyschnie.
Lecz nie zdążyła
bo oni nadchodzą,
a mój ochronny pancerz,
znów skapitulował.