Wychodzi z cienia, wtapia się w kolor ścian, bladych.
Łączy się z codziennością, niczym szarość z dniem.
Oplata się wokół zegarów na ścianie, bezużyteczny chwast.
Wskazówki na tarczy biegnące w jednym kierunku, to ma sens?
Zabrakło czasu, znów.
Szary obłok sunący jak cień, karykatura człowieczeństwa.
Widzi w Tobie kolejnego, zbłąkanego.
Ma piękny głos, aksamitny.
Odbija się echem w Twojej pustej czaszce.
I nęci, zwodzi jak szalona, wariatka z powołania.
Czujesz pustkę, swoiste katharsis dla duszy, lecz brud zostaje.
Zaciska nadgarstki, niezauważalnie, sine kostki u nóg.
Zakłada sidła, kontroluje Twój każdy ruch, najmniejszą myśl.
Stajesz się taki sam jak inni, Ci którzy biegną ślepo przed siebie, nieświadomi głupcy.
Pośpiech miesza się z monotonią, niczym wódka z tabasco.
Wypalają wnętrze, penetrując przełyk, czas na agonię.