niczym liść strącony
upadam odpływam i tonę
i tego nie czuję
nurtem prowadzony
w nieznaną od zawszę mi stronę
połykam powietrza
opary niemocy
tchnień życia powiewy gorące
ta bryza odwieczna
bez wzorca pomocy
przygasza modlitwy się tlące
to nic że przemija
wszechświat i mgławice
też pędzą by przeżyć rozstanie
a człowiek rozbija
kamienne tablice
i milknąc zadaje pytanie
to nic że konwoje
do celu się pchają
nie licząc na chwałę i salwy
artyści nie swoje
poezje czytając
przybrali wojenne barwy
przegrali wygrali
odeszli przybyli
sens następstw by rzec optymalny
ci co oszaleli
też mogą się mylić
nie dla nich wszak oddział szpitalny