Ostre, poszarpane bruki — oblodzony brzeg strumienia.
Wokół nieustannie zawodzące i ćwierkające ptaki,
Posępny i sam — lecz nie samotny — pieszy.
Wiatr uderza po twarzy niczym bicz
Kręcę się i upadam — warstwa śniegu przykrywa mi plecy.
Mijają kolejne ranki, a ja nie oglądam słońca
Upływa rok za rokiem — ani śladu wiosny.